Niestety ten blog nie ma sensu.
Nie będę go usuwać, ale też nie będę dodawać nowych rozdziałów.
Przepraszam jeśli kogoś on obchodził.
Ale w końcu możecie też wejść na mojego 1 bloga: FHTL
Na dodatek (prawdopodobnie) 1 grudnia będzie miał 'premierę' mój następny blog: <3
poniedziałek, 26 listopada 2012
sobota, 27 października 2012
Rozdział 5
Chłopak uchylił powieki. Zaczął
nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu w którym się znajdywał.
Szaro-białe ściany na pewno nie dawała ukojenia jego zmęczonym
oczom, a te miarowe pikanie zaczynało go powoli denerwować. Na
dodatek do ręki miał podprowadzoną rurkę.
Zaczęła narastać w nim złość
i żal do całego świata. Dlaczego? Po pierwsze nie wiedział gdzie
jest, po drugie nie mógł sobie nic przypomnieć, a głowa bolała
go od nadmiaru wrażeń.
Białe, jak zresztą większość
rzeczy w tym pokoju, drzwi skrzypnęły przerywając użalanie się
nad sobą bruneta. W progu stanął mężczyzna, na oko
trzydziestoletni, z jednodniowym zarostem i w BIAŁYM fartuchu.
Nastolatka zaczął już nieco irytować ten kolor. Wszędzie tylko
białe, białe i białe... Czemu nie może być na przykład różowe?!
Facet podszedł do ledwo zipiącego
łóżka, na którym leżał chłopak i spytał:
-Dobrze się czujesz?
Bruneta zdziwiło to pytanie. No bo
w końcu co jakiegoś obcego mężczyznę może to obchodzić?!
-Głowa mnie boli-jęknął mimo
zastrzeżeń do tego człowieka.
Facet kiwnął głową na znak, że
rozumie.
-A pamiętasz jak masz na imię?-rzekł
obojętnym głosem, chodź w jego oczach można było wyczytać
zaciekawienie i troskę.
-Dlaczego miałbym nie
pamiętać?-odpowiedział pytaniem na pytanie chłopak
Człowiek wzruszył ramionami i
spojrzał się wyczekująco na nastolatka.
-Harry-westchnął zrezygnowany brunet
widząc, że facet nie da za wygraną i z jakichś nie znanych mu
przyczyn koniecznie chce to widzieć.
-Dobrze-odparł i chciał chyba jeszcze
coś dodać, ale zielonooki szybko mu przerwał:
-A teraz ja się zapytam. Gdzie jestem?
-W szpitalu-powiedział bez
najmniejszego wahania i wstał.
Widząc, że nie dogada się z
chłopakiem postanowił zostawić go samego na jakiś czas, tak żeby
mógł odpocząć i otrząsnąć się po wypadku. Zajrzy do niego
gdzieś za godzinę, przebada... a teraz musi iść do reszty
pacjentów.
Brunet, po usłyszeniu ostatniego
słowa wypowiedzianego przez nadgorliwego człowieka, popadł w wir
własnych myśli. Dlaczego jest w szpitalu? To pytanie tak bardzo go
męczyło. Nie dawało mu spokoju. W pewnym momencie miał nawet
wrażenie, że w pomieszczeniu robi się strasznie duszno i ciężko
mu było oddychać. To było tylko złudzenie spowodowane nadmiarem
nie wiadomych. Tylko złudzenie, ale za to jakie rzeczywiste.
Chłopak zaczął przypominać sobie
ostatni dzień jaki zapisał się w jego pamięci. Powracał do
minionych wydarzeń, jakby przewracając poprzednie strony życia.
Analizował od początku każdą godzinę przeżytą tamtego
feralnego dnia. Wstał jak co dzień do szkoły. Na lekcjach był w
miarę grzeczny... A nie! Przepraszam. Rzucał się z jakąś
brunetką, której imienia za nic nie może sobie przypomnieć,
gumkami. Nauczyciel każe zostać im na przerwie i pozbierać to co
nabrudzili. Praca idzie sprawnie, aż do podwójnego dzwonka i syreny
strażackiej. Panika, a potem... No właśnie. A potem co?!
Zdenerwowany chłopak zaczął ciężko
dyszeć. Gdzie ta dziewczyna? Czy coś jej się stało?! Czy żyje?!
I dlaczego on przeżył?
_____________________
Hej kochane! Wchodzę sobie dzisiaj na bloga i co widzę?! 7 komentarzy! Dziękuję! Kocham was!
Jak pewnie zauważyłyście zmieniłam wygląd bloga. Mnie osobiście ten podoba się dużo bardziej, a wam? Jest jeszcze jedna zmiana w tym blogu... Teraz same będziecie mogły decydować o niektórych wydarzeniach z życia bohaterów tego bloga. Myślicie, że to dobry pomysł? Co ma zrobić Harry? Zagłosujcie w ankiecie, a ta odpowiedź, która będzie miała najwięcej poparcia pojawi się w następnym rozdziale :) I jeszcze jedno: Jak ma się nazywać główna bohaterka (ankieta)?
Pa pa :*

Ja nie mogę z Nialla! :D
środa, 10 października 2012
Rozdział 4
(chodzi o muzykę, nie o film)
Narrator w 3os.
Dwie osoby
krzątające się po klasie. Dziewczyna na kuckach zbierała wszystkie kawałki
gumki, którymi rzucała się z kolegą jeszcze podczas lekcji, następnie podaje je
chłopakowi, a ten chowa je do kieszeni, w nadziei, że jeszcze się przydadzą. Do
ich uszu dobiega dzwonek. Jakby na lekcję, ale…
-Przecież dopiero co się przerwa zaczęła-mówi brunetka
stając koło kolegi. Oboje muszą sprzątać klasę, za swoje „naganne zachowanie”
podczas lekcji.
Kolejny dzwonek.
Nastolatkowie
spoglądają na siebie zdziwieni.
Syrena strażacka.
-Pożar-mówią patrząc po sobie przestraszonym wzrokiem.
Jak jeden mąż
rzucili się w stronę drewnianych drzwi klasy. Przed ich oczami rozciąga się
przerażający widok. Płomienie dochodzące z pracowni chemicznej rozpościerają
się groźnie po holu, powiększając swój zasięg. Dławiący dym dociera do ich
nozdrzy powodując kaszel i łzawienie oczu. Dziewczyna w stresie zamyka drzwi i
zaczyna nerwowo krążyć po pomieszczeniu.
-Co robić, co robić?-powtarza pod nosem.
Chłopak stoi jak
sparaliżowany wciąż w jednym miejscu i tępo wpatruje się w jakiś punkt przed
sobą. Gdy dym zaczyna być już czuć nawet tutaj, brunetka podbiega do okna.
Otwiera je z impetem, a jej kolega momentalnie ożywa. Biega jak oszalały po Sali
w poszukiwaniu gaśnicy lub jakiejś wody. Nic. Nastolatkowie spoglądają
przestraszeni w stronę zaczynających się palić drzwi.
To koniec. Już nic
ich nie uratuje. Stracili nadzieję. W ich sercach rodzi się żal. Żal do samego
siebie, że nie mogą nic zrobić. Bo przecie bezsilność to najgorsza rzecz na
świecie! Człowiek bezsilny, to człowiek nie istniejący! W pewnym momencie
chłopak bezwładnie opada na podłogę. Może odurzony dymem, a może po prostu ze
strachu. Zemdlał. Dziewczyna panikuje jeszcze bardziej. Jest sama.
Tańczące płomienie
zbliżają się wielkimi krokami do dwójki nie winnych istot, gotowe pożreć je w
całości, by tylko załagodzić swój gniew. Brunetka podbiega do towarzysza
niedoli i powstrzymuje słone łzy lejące się strumieniami z jej zielonych oczu.
Podobno łzy to oznaka słabości. To prawda. Była słaba. Ale przecież nie każdy
musi być silny. Nie każdy potrafi przezwyciężyć strach. Jednak nie to ją
najbardziej martwiło. Dobijało ja to, że została sama.
Zawlokła
bezwładnego kolegę pod otwarte okno, czując, że koniec już się zbliża. Tak nie
wiele ich już dzieli od bliższego spotkania z rozszalałym żywiołem. Gdzieś
pomiędzy czarnymi scenariuszami zrodził się w jej głowie pomysł. Wystawiła
głowę przez okno i zaczęła krzyczeć. Nawoływała o pomoc.
W końcu ktoś
usłyszał jej błagania. Pod oknem zjawiły się cztery czarne postacie. Dziewczyna
zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej i jak opętana wymachiwać rękoma. Ludzie na
dole także zaczęli coś krzyczeć i nawoływać, jednak ona nie mogła dosłyszeć co.
Po chwili pojawiło się więcej osób. Jedni z nich trzymali dziwny, biały
materiał, a drudzy go rozkładali. W przeciągu kilku sekund powstała płachta.
Dziewczyna usłyszała tylko: „Skacz!”.
Wiele nie myśląc zaczęła podnosić nadal nie przytomnego chłopaka. Resztkami
sił oparła go o ramę okna i przerzuciła go na drugą stronę. Uratowany. Jednak
brunetka nie miała już w sobie życia. Ogień był już na tyle blisko, że muskał
jej skórę, a ona sama opadła bezwładnie na osmoloną ramę okna. Za równo z
przemęczenia, jak i z duszności. Czy żyła? Jeszcze… Miała na dzieję, że w
Niebie zostanie potraktowana ulgowo, chodź by ze względu na to, że uratowała
chłopaka. A poza tym nie miała już na nic siły. Chciała tylko zamknąć oczy i
zasnąć… Tak też zrobiła.
Ostatnie co poczuła
to pęd powietrza…
niedziela, 7 października 2012
Rozdział 3 "Tylko nie na ósmą!"
ROZDZIAŁ DEDYKUJE KATY MOORE
Budzik zadzwonił
równo o szóstej. Szybkim ruchem ręki wyłączyłam urządzenie i przetarłam zaspane
oczy. Niechętnie ściągnęłam puszystą kołdrę z rozgrzanego ciała. Leniwie
zwlekłam się z łóżka podniosłam rolety. Pojedyncze promyki słońca muskały
przyjemnie zmęczoną twarz. „Może nie będzie tak źle?”-pomyślałam sobie.
To zadziwiające,
ile radości i pozytywnego nastroju może wprowadzić choćby jeden, lichy promień
słońca. Porządna dawka witaminy D to jest to! Najlepsze lekarstwo na poszarpane
nerwy. Podeszłam powolnym krokiem do hebanowej szafki i wyjęłam z niej białą
koszulę i czarne rurki. Udałam się do małej łazienki, by wykonać wszystkie
poranne czynności.
***
Nie pewnie przekroczyłam
próg Państwowej Szkoły Psychologicznej im. Fredric`a Bartlett`a. Była to
szanowana w tych stronach szkoła wyższa. Może niezbyt popularna, ale poziom w
niej był dość wysoki. Pewnie zastanawiacie się, co ja tu robię? Otóż, co można
robić na uczelni? No… albo wykładać, albo się uczyć. A ja profesorem jak na
razie nie jestem i w najbliższym czasie
nie zamierzam być, no więc zostaje tylko jedna opcja. Chyba, że sprzątać. No bo
w końcu ktoś tu chyba sprząta. Ale tego też na szczęście nie będę robić. Więc,
pytanie za sto punktów, co ja tu robię? Brawo! Uwaga! Uwaga! Wygrywasz parę
znoszonych, czerwonych trampek! Albo nie! Moich bucików nie oddam!
Tylko teraz w
którą stronę iść? To może w prawo…
***
Jutro na ósmą…
Tylko nie na ósmą… Rozpoczęcie roku właśnie się skończyło. Ale mam pojebane, za
przeproszeniem, zajęcia. Na pierwszej lekcji WF. Kurde! Nie lubię WuFa! Teraz
idę do pracy! Nawet lubię moją fuchę kelnerki w Chocolatte. Przez te dwa
miesiące wakacji zarobiłam całkiem niezłą sumkę!
***
Irytujący dźwięk
dzwonka oznajmiającego, że przerwa się skończyła, będzie mnie codziennie
prześladował. Uch… W-F! krótkie, czarne spodenki i biały T-shirt to z pewnością
nie to co lubię.
Razem z
dziewczynami z mojej nowej klasy weszłam na salę gimnastyczną. Okazało się, że
nauczyciela chłopaków już pierwszego dnia szkoły nie ma, dlatego mają lekcje z
nami!
Pani Hogwart (nie
mogę z jej nazwiska :D) zarządziła piłkę ręczną. Wybierać drużynę mieli wysoki
chłopak i niska dziewczyna. Haha. W jednej chwili w obu drużynach było już
mniej więcej po pięć osób. Miałam nadzieję, że mnie nikt nie wybierze i nie
będę musiała grać. Niestety myliłam się.
-Ty-powiedział chłopak.
-Ja?-zdziwiłam się.
Brunet pokiwał
głową na „tak”. Nie chętnie stanęłam za nim i rzuciłam do niego:
-Jesteś pewien?
-No… tak.-powiedział nie pewnie.
-Całkowicie?-uniosłam brwi ku górze.
Przytaknął.
-Źle robisz-odparłam.
-Dlaczego?-zaciekawił się.
-Bo nie chcę mi się grać i miałam nadzieję, że nikt mnie nie
wybierze-powiedziałam zrezygnowana.
-Ty leniuszku-zaśmiał się i dalej dobierał swoją drużynę.
Oczywiście nasza
grupa wygrała. I nawet mogę się pochwalić, że miałam w tym nie małą zasługę,
gdyż jestem świetna we wszelkiego rodzaju gry.
_____________________
Nie dość, że krótki i nudny, to jeszcze musieliście na niego tyle czekać. Przepraszam, ale jakoś nie miałam na niego siły. W następnym rozdziale za to będzie się trochę działo, tylko najpierw muszę mieć przypływ weny, bo inaczej znowu wyjdzie mi takie ni jakie.
Dziękuję ci Katy, że zmusiłaś mnie do napisania rozdziału XD Twoje komentarze bardzo mnie zmotywowały! :)
BARDZO GORĄCO ZAPRASZAM NA MÓJ PIERWSZY BLOG! http://from-hatred-to-love.blogspot.com/
wtorek, 25 września 2012
Rozdział 2 "Kocham to miasto!"
Dzisiaj to
zrozumiałam. Nie jestem już małą dziewczynką, która może użalać się nad swoim
losem. Jestem już dorosłą i silną kobietą. Całkiem nie zależnym człowiekiem.
Muszę znaleźć pracę. Jaką kol wiek. W końcu każda praca jest dobra, nie?
Nie chcę już być
traktowana jak dziecko, dlatego muszę przestać się tak zachowywać. Ale jak to osiągnąć?
Zawsze osoby szorstkie i nie miłe, wydają się poważniejsze… Och! Zawsze
nienawidziłam w sobie tej moje
filozoficznej wrażliwości! Czemu filozoficznej? Bo ja nie mogę nic normalnie, w
prosty sposób powiedzieć tylko zawsze muszę sypnąć jakąś złotą myślą! Kurde
drugi Jezus się znalazł! Bez urazy dla Jezusa.
Wiem! Jak będę dla
wszystkich obcych nie miła… Nie! Nie niemiła, tylko nie dostępna. To chyba
lepsze określenie… Nie dostępna i stanowcza. Tak! Taka właśnie powinnam być!
Wysiadłam z
czarnej, smukłej taksówki prosto na ponury chodnik ciągnący się przez cały
Londyn. Rozejrzałam się dookoła. W sumie, to było tu całkiem przytulnie…
Urocze, małe budynki, sklepiki ciasno ustawione jeden obok drugiego skąpane w
promieniach południowego słońca. Gdzie nie gdzie jakieś drzewko, krzew, kawałek
zieleni sprawiały, że okolica wyglądała dużo przyjaźniej. Kolorowo ubrani
przechodni byli dziś w znakomitych humorach! Nic dziwnego! W końcu pogoda
dzisiaj taka piękna, po nad to pierwszy lipca-początek wakacji. Mogę jeszcze
dodać, oczywiście zachowując pozory skromności, że do ich miasta przybył
wyjątkowy gość i prawdopodobnie zostanie tu na dłużej. Pełna optymizmu i
dobrych chęci ruszyłam w kierunku sporych rozmiarów szyldu :„Chocolatte”.
Malutkie
dzwoneczki zaśpiewały swą pieśń powitalną informując jednocześnie o moim wejściu.
Już po przekroczeniu progu kawiarenki uderzył mnie przyjemny zapach kawy i
czekolady. Zrobiłam krótkie rozeznanie w terenie i stwierdziłam, że będę tu
często przychodzić. Blado-różowe ściany wspaniale komponowały się z ciemnymi
stolikami i krzesłami. Zaś te podkreślały delikatne, koronkowe obrusiki i białe
wazoniki-w każdym jedna, herbaciana róża. Było tu naprawdę uroczo! Cały wystrój
przypadł mi do gustu.
Przy jednym z
takich stolików siedziała lokowata dziewczyna leniwie bawiąca się swoim telefonem,
co jakiś czas popijając napój, przez słomkę znajdującą się w szklance. Włosy w
kolorze ciemnego blondu upięte były w wysoki kucyk, tak aby nie przeszkadzać
swojej właścicielce. Na dziecięcej jeszcze, lekko okrągłej twarzy mieściły się
duże, czekoladowe oczy.
-Aga!-zawołam starając się nie zwracać na siebie większej uwagi.
Nastolatka
natychmiast przerwała to, jakże interesujące zajęcie i rozejrzała się po całym
pomieszczeniu. Kiedy jej wzrok natknął się na mnie, momentalnie szeroki uśmiech
zagościł na jej twarzyczce. Energicznie pomachała w moją stronę i zaprosiła
ruchem ręki do stolika.
Podeszłam żwawym
krokiem do niej i odsunęłam jedno krzesło. Bąknęłam tylko ciche „cześć” w
ojczystym języku i z nieśmiały uśmiechem usiadłam. Kręcono-włosa przeszła mnie
podejrzliwym wzrokiem i dalej sączyła swój napój. Siedziałyśmy tak dobre kilka
minut mierząc się na zmianę spojrzeniami, aż w końcu ja, gdy cisza zaczęła mnie
krępować, spytałam:
-Co pijesz?
-Kakauko!-uśmiechnęła się słodko. Dalej poszło gładko.
Zaczęłyśmy rozmawiać tak jak zawsze. Opowiedziała mi wiele ciekawych rzeczy o
mieście itp. Ale w końcu doszłyśmy do tematu mojej przyszłości. Tu zrobiłam
krótką przerwę i odparłam:
-Będę musiała znaleźć pracę i mieszkanie.
Westchnęłam cicho
i spojrzałam na kuzynkę. Wyglądała jakby się zamyśliła… Pomachałam jej ręką
przed oczami, a ona nic. Kiedy tak próbowałam „ocucić” Agnieszkę usłyszałam
znajome dzwoneczki witające wszystkich klientów. Odruchowo spojrzałam w stronę
drzwi…
W progu stanęła długonoga brunetka o intensywnie błękitnych
oczach i rumianych policzkach. Przez ramię miała przewieszoną nie rozłączną
gitarę „Elizę”, a na nogach conversy na obcasie o których zawsze marzyła.
Brązowa narzutka podkreślała jej orginalny styl. Rozejrzała się po
pomieszczeniu, a kiedy mnie dostrzegła nie pewnie ruszyła w moim kierunku.
Nagle moja kuzyneczka
się obudziła:
-Szukasz pracy tak? Chodź za mną- pociągnęła mnie za rękę
tak, że ledwo utrzymałam równowagę. Niestety krzesłu się to nie udało i spadło
z hukiem na ziemię. Wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę. Kątem oka
ujrzałam jak brunetka podśmiewuje się pod nosem.
Agnes, jak zwykłam
ją czasem nazywać, pociągnęła mnie w kierunku lady z ciemnego drewna, takiego
samego jak wszystkie stoliki, przy której stała niska blondynka z
charakterystycznym małym noskiem. Miała około trzydzieści lat, różowy
fartuszek, czarną koszulę i plakietkę z imieniem: „Marie”.
Wyrwałam się z
uścisku kuzynki, który był niezwykle silny jak na czternastolatkę, i oparłam
się plecami o blat. Bezwstydnie wlepiałam gały w dziewczynę z gitarą, z każdą
chwilą utwierdzając się w przekonaniu, że to „ona”. Jednak dla całkowitej
pewności zawołałam po Polsku:
-Lypko!
Na jej twarzy
momentalnie pojawił się szeroki uśmiech. Nie zważając na innych ludzi zaczęła
przeciskać się między stolikami, by po chwili pojawić się w moich ramionach.
-Ada-wymamrotałam ściskając ją mocniej. Tak mi tego
brakowało przez te dwa lata. No… Może
dla was to nie wieczność, ale dla mnie tak! Straciłam najlepszą przyjaciółkę na
całe dwa lata… Oczywiście jakiś tam kontakt utrzymywałyśmy, ale tonie to samo,
co nie?
-Tak się stęskniłam-westchnęła puszczając mnie. Nie miałyśmy
dużo czasu na napawanie się swoim widokiem, bo Aga ponownie „zaatakowała”. Złapała mnie mocno za nadgarstek i pociągnęła
na zaplecze. Zdążyłam tylko chwycić Adę, w wyniku czego Agnieszka ciągnęła nas
obie. Boże, ile ona ma siły?!
***
-Możesz zacząć od
jutra-powiedziała ze stoickim spokojem starsza kobieta. Jej delikatne rysy
twarzy i szczery ciepły uśmiech sprawiały, że nie dało jej się nie lubić.
-Naprawdę?!-krzyknęłam nie dowierzając.
Szczęście jakie
przepełniało moje serce było nie do opisania. Już pierwszego dnia pobytu w Londynie
dostaję pracę. Kocham to miasto!
Pani Sweet, bo tak
miała na nazwisko właścicielka „Chocolatte”, skinęła na potwierdzenie głową.
Razem z dziewczynami odeszłyśmy z zaplecza i skierowałyśmy się do stolika.
~*~
To cud, że dodaję dzisiaj rozdział, bo od 8. do 17. byłam w szkole (kółko plastyczne ;D) i byłam padnięta. A jednak! Cuda się zdarzają.
I jak? Według mnie może być. Trochę się z nim ociągałam-przyznaje, ale najważniejsze, że jest.
Przyznam szczerze, że ten blog jest takim spontanem. Akcja jest w ogóle nie przemyślana. Wydarzenia wymyślam "na gorąco" albo jak mam "wizję". Ostatnio miałam taką na W-Fie. Stałam sobie na środku boiska, a w mojej głowie toczyła się zawzięta konwersacja głównej bohaterki z ... a nie ważne! Sami zobaczycie.
Nie wiem kiedy bd next. Jak bd mi się chciało opisać to wydarzenie.
P.S. Co wam się ostatnio śniło? Mi, że brałam ślub z ziemniakiem. WTF?! Ale ja mam porąbane sny! Muszę to wykorzystać do jakiejś opowieści, już nawet wiem której ;D
poniedziałek, 17 września 2012
Rozdział 1 "Londynie bój się"
Słuchawki w
uszach. Wesołe dźwięki Whats Makes You Biutiful znakomicie pasujące do mojego
dzisiejszego nastroju. Rzadkością było, że na mojej twarzy pojawiał się szczery
uśmiech, więc chyba się domyślacie, że musiał być ku temu konkretny powód.
Od czasu TAMTEGO
zdarzenia minęło już pięć lat… Pięć koszmarnych lat! Zniszczyłam sobie tym
życie! Gdybym mogła cofnąć czas na pewno nie uciekła bym z domu. Chociaż może…
W sumie dobrze mi zrobiła taka trzydniowa ucieczka od problemów…
Ocierając łzę
samotnie spływającą po moim bladym policzku, przycupnęłam na łóżku. Wyciągnęłam
z ostatniej szuflady mojej starej, małej komódki z brzozowego drewna zeszyt.
Zwykły niebieski, dziewięcio-kartkowy zeszyt w miękkiej oprawie. Przewróciłam
kilka kartek i zaczęłam czytać…
Wejherowo, 13 września
2007 roku
Stoję, a raczej siedzę na zimnym betonie
peronu. Za kilka minut przyjedzie mój pociąg. Dlaczego to robię? Nie wytrzymam
już dłużej! Nie wytrzymam tych ciągłych kłótni i wrzasków! Wiem, że to
najbardziej samolubna rzecz, jaką w życiu zrobię, ale potrzebuję tego! Tak
bardzo potrzebuję się wyrwać!
Głupio mi zostawiać braci w tej całej
patologii, ale cóż… życie. Wiem, że wrócę. Nie przeżyłabym tego, bo w końcu mam
dopiero trzynaście lat. Nie przyjmą mnie do pracy, a kradzieżą się brzydzę.
Pewnie i tak by mnie znaleźli po kilku dniach.
Zabrałam wszystkie swoje oszczędności. Dokładnie
sto trzydzieści dwa złote i czterdzieści osiem groszy. Tyle mam. Na trzy dni
starczy. No właśnie… Trzy dni… Dłużej i tak nie mogłabym się tam zatrzymać, bo
babcia wraca już szesnastego… Wraca od ciotki z Londynu.
Mam plan. Zwinęłam z tej starej komody
stojącej w przedpokoju klucze. Klucze do mieszkania babci. Trzy dni. Przemyślę
to sobie wszystko i wrócę. O! Pociąg już jedzie!
Przewinęłam
kolejnych kilka kartek…
Gdynia, 15 września
2007 roku
Jeszcze tylko dzień! Dzień błogiego nic nie
robienia. Podoba mi się mieszkanie samemu, na własną rękę. Szkoda, że nie mogę
iść do pracy, bo gdyby była taka możliwość to już bym do domu nie wracała.
Postanowiłam sobie, że od dzisiaj zbieram pieniądze na mieszkanie… Gdy tylko
skończę osiemnaście lat wyprowadzam się. I to jak najdalej…
Kolejne strony zostały przerzucone…
Wejherowo, 20 września
2007 roku
Nie sądziłam, że kara będzie tak sroga! No
dobra! Uciekłam z domu, ale przecież nikogo nie zabiłam, nie?! A tu nie dość,
że mój wyjazd na wakacje szlag trafił to jeszcze nikt z rodziny się do mnie nie
odzywa! Mama udaje, że mnie nie zna, tata nie wiem, bo się nie wtrącam w ich
sprawy, Maciek przestał w ogóle na mnie reagować, a Kajtuś? Kajtuś normalnie.
Co prawda jak się z nim bawię to rodzicielka dziwnie na nas patrzy, ale… Nie
będę się przejmować! Przejdzie im. Prawda?
Ledwo powstrzymałam
się od wybuchnięcia płaczem. Przewróciłam kolejne strony.
Wejherowo, 20 marca
2008 roku.
Już dwudziesty marca! Czuję wiosnę! Gdyby
nie to, że nikt z rodziny poza Agnieszką i Kajtusiem się do mnie nie odzywa. Na
serio myślałam, że im przejdzie… No cóż… Jakoś muszę żyć bez rodziny…
Odłożyłam zeszyt. Nie byłam w stanie dalej czytać. Za dużo
wspomnień… Za dużo. Na moje szczęście usłyszałam charakterystyczny dźwięk Skype
oznajmiający, że ktoś dzwoni. Podniosłam się z łóżka i podeszłam do biurka na
którym stał mój laptop. Dzwoniła Aga.
-No siemanko! Spakowana?-zawołała radosnym głosem moja
kuzynka. Po mimo, że byłam cztery lata starsza od niej świetnie się
dogadywałyśmy.
-Ciszej, bo jeszcze ktoś cię usłyszy-skarciłam ją
podśmiewując się pod nosem. To niesamowite jakim optymizmem emanuje ta dziewczyna!
Co najmniej jakby ona sama miała spełnić swoje marzenia.-I tak. Już od
wczoraj-dodałam i uśmiechnęłam się promiennie.
Aga klasnęła energicznie i wyszczerzyła się
tak mocno, że sprawiało wrażenie (przynajmniej mi), że wyprostowanie twarzy
sprawia jej ból. Kocham ją! Ona zawsze mnie wspierała! Teraz w końcu będziemy
mogły spotkać się na żywo. W życiu widziałam ją z bliska zaledwie kilka razy,
dlatego że ciocia wyemigrowała w poszukiwaniu szczęścia do Londynu, gdy Agniesia
miała zaledwie dwa latka.
-No to co? Za cztery godziny w Chocolatte*?-spytała
uradowana.
-No jacha, że tak-pisnęłam moje powiedzonko i się
rozłączyłam.
Spakowałam laptop
do torby. Sprawdziłam jeszcze raz czy wszystko mam i wygrzebałam z pod łóżka
dwie obszerne walizki.
***
Ach! W powietrzu
czuję zapach przygody! Pośpiesznie wyjęłam z kieszeni moją nową komórkę,
kupioną specjalnie na tą okazję, i napisałam sms-a do Ady-mojej najlepszej
przyjaciółki: „Londynie bój się!”, a ona odpisała: „Za ile i gdzie?”. „Za pół
godziny-Chocolatte”-tak brzmiała moja odpowiedź. Nie musiałam czekać nawet pół
minuty, a przyszło: „Już pędzę lypko!”.
Hahaha! Moja
kochana Adusia! Ona zawsze wie jak mnie rozśmieszyć! Lypko-tak zwracała się do
mnie jeszcze za czasów podstawówki…
Chwyciłam za
rączki walizek. Wyglądałam jak tragarz z tymi bagażami i torbą przewieszoną
przez ramię.
Przecisnęłam się
przez ogromny tłum ludzi, co było dziwne jak na tak wczesną godzinę, i wsiadłam
do taksówki która zawiozła mnie prosto do Chocolatte…
*Chocolatte-wymyślona przeze mnie mała restauracyjka w Londynie.
~*~
I mamy pierwszy rozdział!Jak wrażenia? Jak dla mnie może być, chodź mogło być też lepiej. Ale, jako że jestem optymistką, mogło być też gorzej. Więc koniec ględzenia jak te dziatki z Mupetów i teraz pora na waszą opinię! No więc?
O! I mam niusa! Z ciekawości sprawdziłam kiedy chłopcy z One Direction mają urodziny (Szybka jestem, nie? ;)) i jeden z nich ma tego samego dnia co ja! AAAAAAAAAAAA! Niestety nie Harry :(... Jestemod niego "starsza", bo mam urodziny w styczniu ;)
Jak dużo łączy mnie z Zaynem! Zobaczcie... Oboje mamy urodziny dwunastego stycznia (niestety nie tego samego roku) i oboje mamy imiona na Z. AAAAAAA!
niedziela, 16 września 2012
I wanted to a normal life...
Prolog
Miałam trzynaście lat
kiedy zniszczyłam sobie życie. Co zrobiłam? Może o tym zaraz… Najpierw powiem
coś o sobie.
W domu nigdy nie
dostawałam tego co chciałam. Nie raziło mnie to, bo tak naprawdę niczego nie
potrzebowałam. Nie miałam zachcianek typu „muszę koniecznie mieć tą sukienkę”,
albo „noszę tylko markowe buty”. Nie byłam taka. Zwłaszcza, że znałam sytuację
finansową moich rodziców…
Miałam, to znaczy mam,
dwóch młodszych braci. Jeden jest tylko trzy lata młodszy, a drugi… Aż
dwanaście! No właśnie… Oboje bardzo tęsknili zawsze za tatą, który wyjeżdżał do
pracy za granicą, do Norwegii. Chodź tak naprawdę wiedziałam, że najwięcej bólu
sprawiało to Kajtusiowi. Był przecież taki mały! Nie rozumiał, dlaczego jego
kochany tatuś opuszcza go co chwilę na sześć tygodni, wracając na dwa.
No właśnie. A
dlaczego „to” zrobiłam? Kochałam moich rodziców. Poprawka nadal kocham.
Niestety bez wzajemności. Kiedyś było inaczej.
Mama bardzo
przeżywała każdy wyjazd taty. Nie mniej niż mój najmłodszy brat. A ja? Ja się
przyzwyczaiłam, że ojca ciągle nie ma w domu. Oczywiście zdawałam sobie sprawę,
że to nie była jego wina, ale po prostu przyzwyczaiłam się. Przed wszystkimi
udawałam, że ciągle mnie to obchodzi i bardzo tęsknie… To nie była prawda.
Nadal bardzo mocno go kochałam, ale nie robiło mi różnicy czy był w domu czy
też nie. I tak zawsze było tak samo.
No właśnie-jak?
Ciągłe kłótnie, szlochy, lamenty były na porządku dziennym. I nie chodziło tu o
brata, który jak każde małe dziecko ma swoje humorki. Nie. Chodziło raczej o
mamę. Kiedy tylko tatusiek zapomniał zadzwonić już robiła awanturę, że na pewno
nie miał czasu, bo znalazł sobie jakąś panienkę w tej przeklętej Norwegii… Tak
było w dni robocze. No więc jak było w weekendy?
No właśnie nijak.
Tata albo się nie odzywał w ogóle. Nie dzwonił, nie pisał, nie dawał znaku
życia… Albo jak już, to był schlany w trzy dupy za przeproszeniem. I w tedy w
domu piekło. Mama chodziła cała zdenerwowana. Wyżywała się na wszystkim i
wszystkich albo płakała. Oczywiście z tym wyżywaniem się nie chodzi o bicie…
Raczej krzyki. Potworne krzyki. Często leżałam wtulona w poduszkę i cicho
łkałam.
W końcu nie wytrzymałam. I teraz dochodzimy do pytania: Co
zrobiłam? No więc… Uciekłam z domu.
Chciałam żyć normalnie…
~*~
A więc jak widzicie założyłam drugiego, a właściwie trzeciego bloga. Tym razem obiecuję, że tamtego nie skończę, ponieważ jak widać obie historie mnie wciągnęły. Mój pierwszy blog nie miał przyszłości, więc nie dziwne, że skończył jak skończył.
Jak się pewnie domyślacie, bohaterami tej opowieści również będzie One Direction. Ale tym razem będzie ona trochę inna...
Nie mam pojęcie kiedy pojawi się pierwszy rozdział, ale raczej najpóźniej za tydzień.
Mój drugi blog: from-hatred-to-love.blogspot.com
Subskrybuj:
Posty (Atom)