wtorek, 25 września 2012

Rozdział 2 "Kocham to miasto!"


      Dzisiaj to zrozumiałam. Nie jestem już małą dziewczynką, która może użalać się nad swoim losem. Jestem już dorosłą i silną kobietą. Całkiem nie zależnym człowiekiem. Muszę znaleźć pracę. Jaką kol wiek. W końcu każda praca jest dobra, nie?
    Nie chcę już być traktowana jak dziecko, dlatego muszę przestać  się tak zachowywać. Ale jak to osiągnąć? Zawsze osoby szorstkie i nie miłe, wydają się poważniejsze… Och! Zawsze nienawidziłam w sobie  tej moje filozoficznej wrażliwości! Czemu filozoficznej? Bo ja nie mogę nic normalnie, w prosty sposób powiedzieć tylko zawsze muszę sypnąć jakąś złotą myślą! Kurde drugi Jezus się znalazł! Bez urazy dla Jezusa.
    Wiem! Jak będę dla wszystkich obcych nie miła… Nie! Nie niemiła, tylko nie dostępna. To chyba lepsze określenie… Nie dostępna i stanowcza. Tak! Taka właśnie powinnam być!

    Wysiadłam z czarnej, smukłej taksówki prosto na ponury chodnik ciągnący się przez cały Londyn. Rozejrzałam się dookoła. W sumie, to było tu całkiem przytulnie… Urocze, małe budynki, sklepiki ciasno ustawione jeden obok drugiego skąpane w promieniach południowego słońca. Gdzie nie gdzie jakieś drzewko, krzew, kawałek zieleni sprawiały, że okolica wyglądała dużo przyjaźniej. Kolorowo ubrani przechodni byli dziś w znakomitych humorach! Nic dziwnego! W końcu pogoda dzisiaj taka piękna, po nad to pierwszy lipca-początek wakacji. Mogę jeszcze dodać, oczywiście zachowując pozory skromności, że do ich miasta przybył wyjątkowy gość i prawdopodobnie zostanie tu na dłużej. Pełna optymizmu i dobrych chęci ruszyłam w kierunku sporych rozmiarów szyldu :„Chocolatte”.
    Malutkie dzwoneczki zaśpiewały swą pieśń powitalną informując jednocześnie o moim wejściu. Już po przekroczeniu progu kawiarenki uderzył mnie przyjemny zapach kawy i czekolady. Zrobiłam krótkie rozeznanie w terenie i stwierdziłam, że będę tu często przychodzić. Blado-różowe ściany wspaniale komponowały się z ciemnymi stolikami i krzesłami. Zaś te podkreślały delikatne, koronkowe obrusiki i białe wazoniki-w każdym jedna, herbaciana róża. Było tu naprawdę uroczo! Cały wystrój przypadł mi do gustu.
    Przy jednym z takich stolików siedziała lokowata dziewczyna leniwie bawiąca się swoim telefonem, co jakiś czas popijając napój, przez słomkę znajdującą się w szklance. Włosy w kolorze ciemnego blondu upięte były w wysoki kucyk, tak aby nie przeszkadzać swojej właścicielce. Na dziecięcej jeszcze, lekko okrągłej twarzy mieściły się duże, czekoladowe oczy.
-Aga!-zawołam starając się nie zwracać na siebie  większej uwagi.
     Nastolatka natychmiast przerwała to, jakże interesujące zajęcie i rozejrzała się po całym pomieszczeniu. Kiedy jej wzrok natknął się na mnie, momentalnie szeroki uśmiech zagościł na jej twarzyczce. Energicznie pomachała w moją stronę i zaprosiła ruchem ręki do stolika.
   Podeszłam żwawym krokiem do niej i odsunęłam jedno krzesło. Bąknęłam tylko ciche „cześć” w ojczystym języku i z nieśmiały uśmiechem usiadłam. Kręcono-włosa przeszła mnie podejrzliwym wzrokiem i dalej sączyła swój napój. Siedziałyśmy tak dobre kilka minut mierząc się na zmianę spojrzeniami, aż w końcu ja, gdy cisza zaczęła mnie krępować, spytałam:
-Co pijesz?
-Kakauko!-uśmiechnęła się słodko. Dalej poszło gładko. Zaczęłyśmy rozmawiać tak jak zawsze. Opowiedziała mi wiele ciekawych rzeczy o mieście itp. Ale w końcu doszłyśmy do tematu mojej przyszłości. Tu zrobiłam krótką przerwę i odparłam:
-Będę musiała znaleźć pracę i mieszkanie.
    Westchnęłam cicho i spojrzałam na kuzynkę. Wyglądała jakby się zamyśliła… Pomachałam jej ręką przed oczami, a ona nic. Kiedy tak próbowałam „ocucić” Agnieszkę usłyszałam znajome dzwoneczki witające wszystkich klientów. Odruchowo spojrzałam w stronę drzwi…
    W progu stanęła  długonoga brunetka o intensywnie błękitnych oczach i rumianych policzkach. Przez ramię miała przewieszoną nie rozłączną gitarę „Elizę”, a na nogach conversy na obcasie o których zawsze marzyła. Brązowa narzutka podkreślała jej orginalny styl. Rozejrzała się po pomieszczeniu, a kiedy mnie dostrzegła nie pewnie ruszyła w moim kierunku.
     Nagle moja kuzyneczka się obudziła:
-Szukasz pracy tak? Chodź za mną- pociągnęła mnie za rękę tak, że ledwo utrzymałam równowagę. Niestety krzesłu się to nie udało i spadło z hukiem na ziemię. Wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę. Kątem oka ujrzałam jak brunetka podśmiewuje się pod nosem.
   Agnes, jak zwykłam ją czasem nazywać, pociągnęła mnie w kierunku lady z ciemnego drewna, takiego samego jak wszystkie stoliki, przy której stała niska blondynka z charakterystycznym małym noskiem. Miała około trzydzieści lat, różowy fartuszek, czarną koszulę i plakietkę z imieniem: „Marie”.
    Wyrwałam się z uścisku kuzynki, który był niezwykle silny jak na czternastolatkę, i oparłam się plecami o blat. Bezwstydnie wlepiałam gały w dziewczynę z gitarą, z każdą chwilą utwierdzając się w przekonaniu, że to „ona”. Jednak dla całkowitej pewności zawołałam po Polsku:
-Lypko!
    Na jej twarzy momentalnie pojawił się szeroki uśmiech. Nie zważając na innych ludzi zaczęła przeciskać się między stolikami, by po chwili pojawić się w moich ramionach.
-Ada-wymamrotałam ściskając ją mocniej. Tak mi tego brakowało przez te dwa lata. No…  Może dla was to nie wieczność, ale dla mnie tak! Straciłam najlepszą przyjaciółkę na całe dwa lata… Oczywiście jakiś tam kontakt utrzymywałyśmy, ale tonie to samo, co nie?
-Tak się stęskniłam-westchnęła puszczając mnie. Nie miałyśmy dużo czasu na napawanie się swoim widokiem, bo Aga ponownie „zaatakowała”.  Złapała mnie mocno za nadgarstek i pociągnęła na zaplecze. Zdążyłam tylko chwycić Adę, w wyniku czego Agnieszka ciągnęła nas obie. Boże, ile ona ma siły?!
***
 -Możesz zacząć od jutra-powiedziała ze stoickim spokojem starsza kobieta. Jej delikatne rysy twarzy i szczery ciepły uśmiech sprawiały, że nie dało jej się nie lubić.
-Naprawdę?!-krzyknęłam nie dowierzając.
    Szczęście jakie przepełniało moje serce było nie do opisania. Już pierwszego dnia pobytu w Londynie dostaję pracę. Kocham to miasto!
    Pani Sweet, bo tak miała na nazwisko właścicielka „Chocolatte”, skinęła na potwierdzenie głową. Razem z dziewczynami odeszłyśmy z zaplecza i skierowałyśmy się do stolika.
~*~
To cud, że dodaję dzisiaj rozdział, bo od 8. do 17. byłam w szkole (kółko plastyczne ;D) i byłam padnięta. A jednak! Cuda się zdarzają. 
I jak? Według mnie może być. Trochę się z nim ociągałam-przyznaje, ale najważniejsze, że jest.
Przyznam szczerze, że ten blog jest takim spontanem. Akcja jest w ogóle nie przemyślana. Wydarzenia wymyślam "na gorąco" albo jak mam "wizję". Ostatnio miałam taką na W-Fie. Stałam sobie na środku boiska, a w mojej głowie toczyła się zawzięta konwersacja głównej bohaterki z ... a nie ważne! Sami zobaczycie.
Nie wiem kiedy bd next. Jak bd mi się chciało opisać to wydarzenie.
P.S. Co wam się ostatnio śniło? Mi, że brałam ślub z ziemniakiem. WTF?! Ale ja mam porąbane sny! Muszę to wykorzystać do jakiejś opowieści, już nawet wiem której ;D

poniedziałek, 17 września 2012

Rozdział 1 "Londynie bój się"


  
  Słuchawki w uszach. Wesołe dźwięki Whats Makes You Biutiful znakomicie pasujące do mojego dzisiejszego nastroju. Rzadkością było, że na mojej twarzy pojawiał się szczery uśmiech, więc chyba się domyślacie, że musiał być ku temu konkretny powód.
   Od czasu TAMTEGO zdarzenia minęło już pięć lat… Pięć koszmarnych lat! Zniszczyłam sobie tym życie! Gdybym mogła cofnąć czas na pewno nie uciekła bym z domu. Chociaż może… W sumie dobrze mi zrobiła taka trzydniowa ucieczka od problemów…
   Ocierając łzę samotnie spływającą po moim bladym policzku, przycupnęłam na łóżku. Wyciągnęłam z ostatniej szuflady mojej starej, małej komódki z brzozowego drewna zeszyt. Zwykły niebieski, dziewięcio-kartkowy zeszyt w miękkiej oprawie. Przewróciłam kilka kartek i zaczęłam czytać…
Wejherowo, 13 września 2007 roku
   Stoję, a raczej siedzę na zimnym betonie peronu. Za kilka minut przyjedzie mój pociąg. Dlaczego to robię? Nie wytrzymam już dłużej! Nie wytrzymam tych ciągłych kłótni i wrzasków! Wiem, że to najbardziej samolubna rzecz, jaką w życiu zrobię, ale potrzebuję tego! Tak bardzo potrzebuję się wyrwać!
   Głupio mi zostawiać braci w tej całej patologii, ale cóż… życie. Wiem, że wrócę. Nie przeżyłabym tego, bo w końcu mam dopiero trzynaście lat. Nie przyjmą mnie do pracy, a kradzieżą się brzydzę. Pewnie i tak by mnie znaleźli po kilku dniach.
   Zabrałam wszystkie swoje oszczędności. Dokładnie sto trzydzieści dwa złote i czterdzieści osiem groszy. Tyle mam. Na trzy dni starczy. No właśnie… Trzy dni… Dłużej i tak nie mogłabym się tam zatrzymać, bo babcia wraca już szesnastego… Wraca od ciotki z Londynu.
   Mam plan. Zwinęłam z tej starej komody stojącej w przedpokoju klucze. Klucze do mieszkania babci. Trzy dni. Przemyślę to sobie wszystko i wrócę. O! Pociąg już jedzie!
   Przewinęłam kolejnych kilka kartek…
Gdynia, 15 września 2007 roku
   Jeszcze tylko dzień! Dzień błogiego nic nie robienia. Podoba mi się mieszkanie samemu, na własną rękę. Szkoda, że nie mogę iść do pracy, bo gdyby była taka możliwość to już bym do domu nie wracała. Postanowiłam sobie, że od dzisiaj zbieram pieniądze na mieszkanie… Gdy tylko skończę osiemnaście lat wyprowadzam się. I to jak najdalej…
Kolejne strony zostały przerzucone…
Wejherowo, 20 września 2007 roku
    Nie sądziłam, że kara będzie tak sroga! No dobra! Uciekłam z domu, ale przecież nikogo nie zabiłam, nie?! A tu nie dość, że mój wyjazd na wakacje szlag trafił to jeszcze nikt z rodziny się do mnie nie odzywa! Mama udaje, że mnie nie zna, tata nie wiem, bo się nie wtrącam w ich sprawy, Maciek przestał w ogóle na mnie reagować, a Kajtuś? Kajtuś normalnie. Co prawda jak się z nim bawię to rodzicielka dziwnie na nas patrzy, ale… Nie będę się przejmować! Przejdzie im. Prawda?
  Ledwo powstrzymałam się od wybuchnięcia płaczem. Przewróciłam kolejne strony.
Wejherowo, 20 marca 2008 roku.
   Już dwudziesty marca! Czuję wiosnę! Gdyby nie to, że nikt z rodziny poza Agnieszką i Kajtusiem się do mnie nie odzywa. Na serio myślałam, że im przejdzie… No cóż… Jakoś muszę żyć bez rodziny…
Odłożyłam zeszyt. Nie byłam w stanie dalej czytać. Za dużo wspomnień… Za dużo. Na moje szczęście usłyszałam charakterystyczny dźwięk Skype oznajmiający, że ktoś dzwoni. Podniosłam się z łóżka i podeszłam do biurka na którym stał mój laptop. Dzwoniła Aga.
-No siemanko! Spakowana?-zawołała radosnym głosem moja kuzynka. Po mimo, że byłam cztery lata starsza od niej świetnie się dogadywałyśmy.
-Ciszej, bo jeszcze ktoś cię usłyszy-skarciłam ją podśmiewując się pod nosem. To niesamowite jakim optymizmem emanuje ta dziewczyna! Co najmniej jakby ona sama miała spełnić swoje marzenia.-I tak. Już od wczoraj-dodałam i uśmiechnęłam się promiennie.
   Aga klasnęła energicznie i wyszczerzyła się tak mocno, że sprawiało wrażenie (przynajmniej mi), że wyprostowanie twarzy sprawia jej ból. Kocham ją! Ona zawsze mnie wspierała! Teraz w końcu będziemy mogły spotkać się na żywo. W życiu widziałam ją z bliska zaledwie kilka razy, dlatego że ciocia wyemigrowała w poszukiwaniu szczęścia do Londynu, gdy Agniesia miała zaledwie dwa latka.
-No to co? Za cztery godziny w Chocolatte*?-spytała uradowana.
-No jacha, że tak-pisnęłam moje powiedzonko i się rozłączyłam.
    Spakowałam laptop do torby. Sprawdziłam jeszcze raz czy wszystko mam i wygrzebałam z pod łóżka dwie obszerne walizki.
***
    Ach! W powietrzu czuję zapach przygody! Pośpiesznie wyjęłam z kieszeni moją nową komórkę, kupioną specjalnie na tą okazję, i napisałam sms-a do Ady-mojej najlepszej przyjaciółki: „Londynie bój się!”, a ona odpisała: „Za ile i gdzie?”. „Za pół godziny-Chocolatte”-tak brzmiała moja odpowiedź. Nie musiałam czekać nawet pół minuty, a przyszło: „Już pędzę lypko!”.
   Hahaha! Moja kochana Adusia! Ona zawsze wie jak mnie rozśmieszyć! Lypko-tak zwracała się do mnie jeszcze za czasów podstawówki…
    Chwyciłam za rączki walizek. Wyglądałam jak tragarz z tymi bagażami i torbą przewieszoną przez ramię.
   Przecisnęłam się przez ogromny tłum ludzi, co było dziwne jak na tak wczesną godzinę, i wsiadłam do taksówki która zawiozła mnie prosto do Chocolatte…

*Chocolatte-wymyślona przeze mnie mała restauracyjka w Londynie.
~*~
I mamy pierwszy rozdział!Jak wrażenia? Jak dla mnie może być, chodź mogło być też lepiej. Ale, jako że jestem optymistką, mogło być też gorzej. Więc koniec ględzenia jak te dziatki z Mupetów i teraz pora na waszą opinię! No więc?
O! I mam niusa! Z ciekawości sprawdziłam kiedy chłopcy z One Direction mają urodziny (Szybka jestem, nie? ;)) i jeden z nich ma tego samego dnia co ja! AAAAAAAAAAAA! Niestety nie Harry :(... Jestemod niego "starsza", bo mam urodziny w styczniu ;)
Jak dużo łączy mnie z Zaynem! Zobaczcie... Oboje mamy urodziny dwunastego stycznia (niestety nie tego samego roku) i oboje mamy imiona na Z. AAAAAAA!

niedziela, 16 września 2012

I wanted to a normal life...


                                                                
                                                                        Prolog
   Miałam trzynaście lat kiedy zniszczyłam sobie życie. Co zrobiłam? Może o tym zaraz… Najpierw powiem coś o sobie.
   W domu nigdy nie dostawałam tego co chciałam. Nie raziło mnie to, bo tak naprawdę niczego nie potrzebowałam. Nie miałam zachcianek typu „muszę koniecznie mieć tą sukienkę”, albo „noszę tylko markowe buty”. Nie byłam taka. Zwłaszcza, że znałam sytuację finansową moich rodziców…
   Miałam, to znaczy mam, dwóch młodszych braci. Jeden jest tylko trzy lata młodszy, a drugi… Aż dwanaście! No właśnie… Oboje bardzo tęsknili zawsze za tatą, który wyjeżdżał do pracy za granicą, do Norwegii. Chodź tak naprawdę wiedziałam, że najwięcej bólu sprawiało to Kajtusiowi. Był przecież taki mały! Nie rozumiał, dlaczego jego kochany tatuś opuszcza go co chwilę na sześć tygodni, wracając na dwa.
   No właśnie. A dlaczego „to” zrobiłam? Kochałam moich rodziców. Poprawka nadal kocham. Niestety bez wzajemności. Kiedyś było inaczej.
  Mama bardzo przeżywała każdy wyjazd taty. Nie mniej niż mój najmłodszy brat. A ja? Ja się przyzwyczaiłam, że ojca ciągle nie ma w domu. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że to nie była jego wina, ale po prostu przyzwyczaiłam się. Przed wszystkimi udawałam, że ciągle mnie to obchodzi i bardzo tęsknie… To nie była prawda. Nadal bardzo mocno go kochałam, ale nie robiło mi różnicy czy był w domu czy też nie. I tak zawsze było tak samo.
    No właśnie-jak? Ciągłe kłótnie, szlochy, lamenty były na porządku dziennym. I nie chodziło tu o brata, który jak każde małe dziecko ma swoje humorki. Nie. Chodziło raczej o mamę. Kiedy tylko tatusiek zapomniał zadzwonić już robiła awanturę, że na pewno nie miał czasu, bo znalazł sobie jakąś panienkę w tej przeklętej Norwegii… Tak było w dni robocze. No więc jak było w weekendy?
   No właśnie nijak. Tata albo się nie odzywał w ogóle. Nie dzwonił, nie pisał, nie dawał znaku życia… Albo jak już, to był schlany w trzy dupy za przeproszeniem. I w tedy w domu piekło. Mama chodziła cała zdenerwowana. Wyżywała się na wszystkim i wszystkich albo płakała. Oczywiście z tym wyżywaniem się nie chodzi o bicie… Raczej krzyki. Potworne krzyki. Często leżałam wtulona w poduszkę i cicho łkałam.
W końcu nie wytrzymałam. I teraz dochodzimy do pytania: Co zrobiłam? No więc… Uciekłam z domu.
Chciałam żyć normalnie…
~*~
A więc jak widzicie założyłam drugiego, a właściwie trzeciego bloga. Tym razem obiecuję, że tamtego nie skończę, ponieważ jak widać obie historie mnie wciągnęły. Mój pierwszy blog nie miał przyszłości, więc nie dziwne, że skończył jak skończył.
Jak się pewnie domyślacie, bohaterami tej opowieści również będzie One Direction. Ale tym razem będzie ona trochę inna...
Nie mam pojęcie kiedy pojawi się pierwszy rozdział, ale raczej najpóźniej za tydzień.
Mój drugi blog: from-hatred-to-love.blogspot.com